plastic surgeon plastic surgeon
857
BLOG

Jak Patryk udaje Quentina, czyli nowy „PitBull”

plastic surgeon plastic surgeon Kultura Obserwuj notkę 2

Wśród zapalonych kinomanów panuje opinia, że niemalże zawsze, druga część filmu jest gorsza od pierwszej, a kolejne części suną coraz szybciej po równi pochyłej. Niestety, podobnie jest w tym przypadku. I na tym powinna się zakończyć ta recenzja.

Żeby ocenić „Pitbull. Nowe porządki”, trzeba cofnąć się w czasie.

Rok 2005. Pojawia się „Pitbull”, film, później serial. Mroczne, męskie kino. Grabowski, Gajos, Królikowski, Kula, Dorociński, to tylko niektóre nazwiska. Warsztat aktorów, w połączeniu z pomysłem Vegi daje zupełnie nową odsłonę serialu kryminalnego. Serial szybko zyskuje dużą liczbę miłośników, którzy z niecierpliwością czekają na nowe sprawy, rozwiązywane przez Despera i spółkę.

Kiedy kilka lat później pojawia się informacja o kolejnym, pełnometrażowym „Pitbulu” fani zacierają ręce i odmierzają czas do premiery. W końcu doczekaliśmy się. W Sali kinowej gasną światła i….

Film miał opowiadać o tzw. grupie mokotowskiej. Więcej o tej grupie dowiedziałem się z rekonstrukcji zdarzeń w programie Michała Fajbusiewicza „997” dawno, dawno temu w TVP2. A co widziałem na filmie Patryka Vegi?

Przez dwie godziny patrzymy na filmowy twór. Celowo używam określenia „twór”. Fabuła przypomina kilka przypadkowych produktów, wrzuconych do garnka i nazwanych bliżej nieokreśloną „potrawą”. Są bandyci i policjanci, i tyle wiadomo. Pojawia się akcent kibiców, pojawia się nutka psychologii w dobrze maskowanym poczuciu winy głównego „schwarzcharakteru”. Są narkotyki, jest seks, jest przemoc.  Wszystko to, jakoś luźno związane, jakby czegoś brakowało w fabule. Braki w fabule mają zastąpić dialogi (podobno w całości zaczerpnięte z życia) i groteskowi bohaterowie. W ogóle momentami jesteśmy świadkami groteski. Jakbym oglądał film Quentina Tarnatino. Na pewno elementy groteskowe, mogą urozmaicać film. Tu jednak groteska zdaje się być fundamentem filmu.  Odniosłem wrażenie, że Vega próbuje przeistoczyć się w polskiego Tarantino. Tylko, że świat filmów ma jednego i raczej nie potrzebuje kolejnego, choćby w polskim wydaniu.

Kolejnym golem samobójczym jest nawiązanie do serialu. Pojawiają się: Królikowski, Kula, Grabowski. Ale to nawiązanie jest co najmniej nie spójne. Co Barszczyk robi na Mokotowie? Dlaczego Igor odszedł z Policji? Jakim cudem Goebels zamiast emerytury dostał awans na naczelnika? Brak jakiegokolwiek logicznego ciągu. No chyba widz, po trzech latach serialu, ma prawo do pewnej ciągłości zdarzeń.

Jeśli Patryk Vega miał pomysł na takie właśnie dzieło, to trzeba było je zrobić, jako zupełnie nowy film. Tylko, że wówczas mógłby pojawić się problem finansowy. Pierwsza fala widzów podzieliłaby się opinią z kolejnymi i byłaby finansowa klapa. A tytuł „Pitbull” jednak przyciąga, nazwiska znane z serialu również. To przyciągnie wystarczającą ilość widzów, żeby odnotować zysk.

Film oczywiście ma dobre strony.

Gra aktorska, jak dla mnie pierwszorzędna. Smaczku dodaje nie kto inny, ale sam Bogusław Linda. Piotr Stramowski również stworzył wyrazistą postać, która zapadnie w pamięci widzów.

Dynamiczna muzyka, również dopasowana.

Gorzką ironią jest to, że dobrą stroną filmu jest pokazanie złego działania aparatu ścigania, który jest jakby wyjęty  z bananowej republiki (jakby?).

SŁOIK W WIELKIM MIEŚCIE

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura